Rynek książek kulinarnych jest naprawdę ogromny, również ten wegański. Mimo że to całkiem wąska nisza odbiorców, za granicą takich książek powstaje coraz więcej. W dzisiejszym wpisie co nieco o książce, która wybija się swoim stylem i pomysłem na siebie.
Jak zwykle szperając po sieci w poszukiwaniu nowych, interesujących tytułów wpadłem na książkę Thug Kitchen. Jak się okazało, książka została wydana na jesieni tamtego roku i szkoda, że tak późno ją odkryłem, jak i całą thug-stronę.
Czym wybija się ta książka? Przede wszystkim, że nie znajdziecie w niej zbędnego pierdolenia. Brzmi to trochę ironicznie biorąc pod uwagę, że praktycznie każdy przepis, czy też porada w stylu „basic shit” obfituje w potoczny język i masę przekleństw. Autorzy książki kładą nacisk na zdrową kuchnię, jednak taką, w której nie ma nadmiaru gadki jakie te wszystkie warzywa są piękne, a składniki odżywcze takie potrzebne. Bez otoczki przygotujesz z tą książką zdrowe żarcie, które będzie po prostu niesamowicie smaczne. Wszystko z prostych i łatwo dostępnych składników, płatki drożdżowe to taki „weird shit”.
Filmik reklamujący książkę, kocham. Zawiera obraźliwe wyrażenia. Całość w języku angielskim.
Pomysł ten spodobał mi się od razu, mimo że po czasie przyszła do mnie myśl, że to takie prostackie. Chyba właśnie nie, bo przepisy naprawdę bronię się jakością, a forma podania z pewnością trafi do szerokiej grupy odbiorców, którzy po prostu give a fuck co jedzą, ale mają dość niepotrzebnego owijania w bawełnę ;) Dobra promocja weganizmu i roślinnej diety.
Na szczególną uwagę zasługują porady z cyklu „basic shit”, dzięki którym dowiesz się jak upiec tofu, obrać mango, czy też jak skomponować warzywny koktajl, który nie smakuje jak trawa.
No bo kto to wypije?
Szczerze polecam i zabieram się za gotowanie.
Uprzedzając, książkę kupiłem na brytyjskim Amazonie, gdzie kupuję większość zagranicznych książek, również tych kucharskich, a wybór jest całkiem spory.
PS. W październiku ukazuje się kolejna część TK2, z tytułem „Party Grub”.